wtorek, 17 grudnia 2013

Stłuczki


Kevin jest moim rówieśnikiem, który dorastał w Nowym Jorku. W czasie EURO 2012 autostopem zwiedził Polskę, Ukrainę, Mołdawię, Rumunię i Naddniestrze. Mimo tego, że został pobity pod kolumną Zygmunta nie zraził się do naszego kraju. W czasie rozmowy regularnie wtrąca polskie słowa. Od trzech miesięcy pracuję w Port-au-Prince. Po godzinie znajomości pada pytanie o moje plany na kolejne dni. Mówię, że chciałbym odwiedzić wioskę Cazale i poszukać tam polskich śladów. Nie muszę nawet go namawiać, żeby pojechał ze mną. Od razu podchwycił temat i w czasie jazdy samochodem zaczynamy planować wycieczkę. Trochę za bardzo się tym ekscytuje i nie zbyt dokładnie skupia się na drodzę. W Port-au-Prince drogowskazy to rzadkość. Łatwo jest się zgubić, inni kierowcy jeżdzą jak chcą, piesi ospale przechodzą przez jezdnie. Do tego w piątek wieczór dużo pijanych włóczy się po ulicach. Nagle z przeciwległej strony samochód gwałtownie skręca prostu na nas. Kevin hamuje i ucieka na prawo. Trochę za bardzo, bo prawym lusterkiem zahacza o ramię jednej dziewczyny. Nawet się nie zatrzymuje, tylko wciska gaz. Pech chciał, że pakujemy się w drogę jednokierunkową. Trzeba zawrócić. A co będzie gdy za zakrętem wjedziemy w tłum wściekłych Haitańczyków, którzy będą chcieli rozszarpać dwóch Białych na strzępy? Pocieszam się, że zaczną od masakry mojego nowego amerykańskiego przyjaciela, a mi w między czasie uda się niepostrzeżenie się oddalić. Oczywiście, aby wezwać pomoc. Na szczęście znaleźliśmy boczną uliczkę i w jednym kawałku wydostaliśmy się stamtąd. Pocieszamy się, że nic wielkiego tej dziewczynie nie mogło się stać. Jechaliśmy jakieś 30km/h, skończy się pewnie na bolesnym siniaku, nic więcej. Zastanawiam się tylko, co nas wkrótce czeka. Po złym uczynku zawsze przychodzi kara.

Następnego dnia wieczorem jedziemy na imprezę. Mieliśmy bardzo udany dzień, poza tym jest sobotni wieczór. Wsiadamy do samochodu, podjeżdżamy do sklepu, kupujemy trochę rumu i ruszamy do znajomych. Chyba pierwszy raz od dwóch miesięcy zapiąłem pasy. Kevin zawraca, ja tylko słyszę klakson, odwracam głowę i widzę samochód jadący prosto na mnie.

- Kevin, on nie wyhamuje! 
Jedyną szansą jest ucieczka autem na chodnik do przodu. Niestety z nerwów mój amerykański przyjaciel przypadkiem wrzuca wsteczny i jeszcze bardziej wyjeżdża pod maskę nadjeżdżającego pojazdu. Trzask. Tyle dobrego, że uderzył w nasz tył, a nie drzwi pasażera. Zwłaszcza dlatego, że to ja byłem zaraz za tymi drzwiami. Na mojej własnej liście wymarzonej śmierci, ta w wypadku samochodowym nie jest sklasyfikowana najwyżej. Przecież nie jest to ani chwalebne ani bohaterskie, jeszcze z winy kierowcy twojego samochodu. Wiedziałem, że zostaniemy ukarani. Tylko czemu ja? Przecież to nie moja wina. Ja nic złego nie zrobiłem. Pół minuty później wokół naszego auta było już dwudziestu wrzeszczących Murzynów.  Wcale im się nie dziwię. Wymusiliśmy pierwszeństwo, ewidentnie nasza wina. Jak tu teraz uspokoić sytuację. Kevin otwiera okno i od razu ktoś go łapię za rękę. Staram się go nakłonić, aby jednak się zatrzymał. Tym razem wcale nie mam ochoty uciekać z kilku powodów:

- to na pewno ich nie poprawi sytuacji, jak nas dogonią to będą jeszcze bardziej wściekli
- jesteśmy w bardzo niedogodnej sytuacji, aby uciekać. Nas samochód obróciło pod prąd. Przed nami stoją zaparkowane samochody, obok stworzył się korek. Sytuacja dość kiepska.
- jeszcze nigdy nie widziałem linczu na żywo, może uda się mi ich przekonać, że ja jestem niewinny, a Kevin chwalebnie polegnie za nas obu. Dyskretnie nakręciłbym filmik telefonem, wrzucił na youtube i może miałby milion wyświetleń.

Z sercem w przełyku otwieram drzwi i wychodzę z na ulicę, gdzieś na przedmieściach miasta. Do stojących tubylców rzucam mechanicznie lokalne powitanie –bonjou, a w myślach odmawiam jednocześnie wszystkie znane mi litanie i różaniec, starając się przypomnieć, który święty jest patronem linczowanych. Na mnie jednak mało kto zwraca uwagę, a wszyscy patrzą na Kevin, który poza powitaniem stara się wykrztusić z siebie jeszcze kilka znanych mu kreolskich słów. Na szczęście kilka Haitańczyków mówi po angielsku. Ciężko powiedzieć, który z nich był kierowcą. Nie rozumiemy, czemu aż tylu stoi na środku ulicy i przekrzykuje się nawzajem. Szarpią się i kłócą, ale w stosunku do nas są bardzo uprzejmi. Co chwila ktoś inny z nami rozmawia. Poza pierwszymi kilkoma minutami nie wyczuwamy wrogości. Chcą się dogadać i proszą, żeby nie wzywać policji. Jedne patrol nawet na chwile przystanął, popatrzył na nas przez minutkę i pojechał dalej. Ci, co się z nami zderzyli, są pijani jak bela. Na asfalcie nie widać śladów hamowania. Emocje z nas opadają. Zaczynamy myśleć logicznie. Kevin dzwoni do swojego szefa, ta mówi, żeby podał im wszystkie swoje dane i umówił się na jutrzejszy dzień. Sprytnie podał im tylko swoje imię i telefon, bez adresu, miejsca pracy czy czegoś takiego. Dyskusja z nimi ciągnie się strasznie. Pijani cały czas powtarzają w kółko to samo. Wreszcie pytają czy nie mamy przy sobie pieniędzy. Szkody szacują na jakieś $600-700. Mają uszkodzą maskę, chłodnię i silnik, także i tak nie za dużo. Obiecujemy, że za wszystko zapłacimy, ale jutro. Wreszcie odczepiają się, wracamy do domu w jednym kawałku. Kevin poszedł na policję i do ubezpieczyciela. Papierkowa robota trwała blisko tydzień. Za namową swoich haitańskich znajomych na telefony nie odpowiadał. Tutaj każdy wymusza pierwszeństwo, a wina jest tego kto nie da rady zahamować.

6 komentarzy:

  1. Ja swoim własnym samochodem bym się tam nie wybrał. (czywiście pomijam to, że jest to wyspa i jakakolwiek wyprawa promowa jest całkowicie nieopłacalna). Kiedy opiszesz wrażenia z Cazale? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastepny wpis bedzie o Cazale. Wstawie go na pewno jeszcze przed Swietami.

      Usuń
  2. Fantastycznie to wszystko opisałeś.Pozdrawiam kolegę,tylko nie wiem dlaczego zniknęło jego zdjęcie.pa pa

    OdpowiedzUsuń
  3. To który Święty jest od tych linczowanych, Mordeczko?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba Popiełuszko dobrze się do tego nadaje.

      Usuń
    2. Albo św. Juda Tadeusz patron spraw beznadziejnych.

      Usuń