niedziela, 9 lutego 2014

Kubańska włóczęga




Na Kubie czas szybko płynął. Pozwiedzałem Hawanę, byłem na kilku rockowych koncertach, gdzie poznałem sporo znajomych Mary, osłuchałem się z tamtejszym akcentem na tyle dobrze, że pod koniec mojego pobytu w stolicy zacząłem płynnie rozmawiać z mamę Mary, a raczej udawało mi się rozumieć jej monologi. Po kilku dniach trzeba było jednak wyjechać i pożegnać się z goszczącą mnie rodziną. Na dworcu okazało się, że kupno biletu na kubański autobus wcale nie jest takie proste. Wprawdzie i ja, i autobus na jednym dworcu byliśmy, ale do szczęścia zabrakło nam tylko kasy, która znajdowała się w zupełnie innym miejscu, kilka kilometrów dalej. Szereg międzymiastowych taksówek był niezbitym dowodem na to, że nie tylko mnie spotkała ta trudność. Teoretycznie obcokrajowiec nie może podróżować takimi taksówkami, dlatego cena usługi skoczyła od razu czterokrotnie w górę. Po kilkunastominutowym targowaniu udało się ją obniżyć do zaledwie dwukrotności normalnej ceny. Tym sposobem dotarłem do Matanzanas, gdzie w barze zastał mnie Nowy Rok, tzn. 55 rocznica zwycięstwa kubańskiej rewolucji. Mimo tak uroczystej okazji, niebo nie rozbłysło fajerwerkami o północy. Imprez też nie było za wiele. Nie jest to najbardziej popularne święto na Kubie.
Casa particulare
W czasie swojej podróży nocowałem w małych pensjonatach, które nazywają się casa particulares i oznaczone są specjalnym niebieskim znakiem. Wynajęcie dwuosobowego pokoju z klimatyzacją kosztuje $15-$25. Zawsze można zamówić też śniadanie i kolacje. Poza tym goszcząca rodzina będzie chciała „wydusić” dodatkowych kilka dolarów z turysty. Gospodarze często sami zaczynali rozmowę o polityce. Zazwyczaj słyszałem pytanie kiedy żyło się lepiej w Polsce. Jak był socjalizm czy teraz jak wprowadzono kapitalizm? Każdy przyznaje, że kubańska ekonomia jest w opłakanym stanie, ale mają przynajmniej dobra służbę zdrowia i darmową edukację. Kolejnym tematem była polska kinematografia. Na Kubie wszyscy znają „Bolka i Lolka” czy „Czterech pancernych i psa”. W jednym domu usłyszałem, że rodzina znienawidziła Niemców po obejrzeniu „Pianisty”. Kurtuazja musi być. Pewnego razu gospodyni powiedziała mi, że ona jest kubańską mamą i jak będę miał jakiś problem to powinienem od razu się do niej zgłosić. Po czym troskliwie dodała, że jak wrócę na noc z dziewczyną, to będzie musiała spisać jej dane z dowodu osobistego. Innym razem wprowadziłem się do casa, i po godzinie zaproszono mnie na koncert jakieś lokalnej pop gwiazdy. Przy kolejnych butelkach rumu poznawałem kubańską mentalność i wyniosłość. Mimo tego, że to ja byłem bogatym gringo nie pozwolono kupić mi ani jednej butelki, za to częstowano obficie ich zawartością.

Kubanski "Rudy"
Kuba jest idealnym krajem do spróbowania włóczęgi. Ja obrałem sobie za cel południe wyspy. Bez większego planu podróżowałem w tamtym kierunku. Wysokie ceny luksusowych autobusów oraz panujące bezpieczeństwo skutecznie zachęcają do jazdy okazją. Można wprawdzie jechać koleją, ale przy niej nasze PKP wydaje się rajem. Wszyscy mi jazdę pociągiem na Kubie odradzali, ale ja twardo uparłem się, że spróbuję. Rano poszedłem na stację dowiedzieć się wszystkich informacji. Pani w okienku kazała mi przyjść 1h przed odjazdem. Grzecznie wróciłem o ustalonej porze, ale okazało się, że pociąg nie zdążył jeszcze wyjechać z Hawany i trochę się spóźni. Po siódmym mojito pięciogodzinne czekanie przestało mi jakoś bardzo przeszkadzać. O północy stanąłem znowu przed okienkiem biletowym, wprawdzie na trochę chwiejnych nogach, ale za to już całkowicie swobodna hiszpańszczyzną starałem się dowiedzieć, gdzie jest obiecany pociąg. W odpowiedzi usłyszałem, że wciąż usilnie z Hawany wyjeżdża, czyli za jakieś 5-6h będzie. Tego już nie sprawdzałem tylko przegrany wsiadłem do autobusu.

Biwak
Za to moje autostopowe doświadczenia wyglądają dużo bardziej okazale. W pierwszym samochodzie jaki udało mi się zatrzymać, podróżowali księża z Kolumbii i Peru. Wiwatów na cześć Juan Pablo II nie było końca. Zapewne dzięki papieżowi podwieźli mnie do samej autostrady. Minęło kilka minut i zatrzymałem kolejne auto, które jechało prawie do samej Zatoki Świń. Na ten wyraźny znak niebios zmodyfikowałem trochę swoje plany i odwiedziłem miejsce, gdzie jankeski imperializm doznał pierwszej porażki w Ameryce. Każdemu to polecam, wprawdzie wątpię, żeby większość czytelników bloga gustowała w zwiedzaniu pól bitewnych czy wojskowych muzeów, ale w Zatoce Świń są wspaniałe warunki do nurkowania. Rafy koralowe znajdują się tuz przy samym brzegu, także bez problemu można zanurzać się w przezroczystych wodach wśród ogromnej ilości kolorowych ryb. Kolejną atrakcją jest znajdująca się nieopodal farma krokodyli, gdzie należy spróbować mięsa tego gada. Nie wiem, czy to wina przygotowania, czy sosu, ale mój gulasz z krokodyla strasznie był słony. Poza tym w smaku przypomina wołowinę. Odradzam za to biwak na plaży. Zapowiada się wprawdzie bardzo malowniczo, bo na brzegu wśród wylegujących się w słońcu jaszczurek znaleźć można prześliczne muszle, ale w dzień nie widać komarów i innych robaków, które wyłażą ze swoich kryjówek dopiero po zmroku Wpadłem na ten głupi pomysł, zaoszczędziłem $15 za nocleg, ale po jakimś tygodniu przestałem drapać bąble po ukąszeniach.

Kubanska autostrada swietnie nadaje sie...
...do lapania stopa.
Na południu wyspy popularnym środkiem transportu są ciężarówki. Na jej plandece spokojnie może zmieścić się kilkadziesiąt osób. Na krótkich dystansach większość miejsc jest stojących, na długich przy odrobinie szczęścia można usiąść. Ciężarówki pełnią funkcję autobusów podmiejskich i dowożą pasażerów do pobliskich miasteczek i wiosek, jak i są też regularne połączenia długodystansowe, które obsługą „linie” międzymiastowe, a podróż w nich trwa kilka godzin. Za wygodnie nie jest, ale za to jak taniutko.





W czasie mojego pobytu w górach Sierra Maestra doszedłem do wniosku, że autorzy przewodników Lonely planet (najbardziej znanej serii przewodników na świecie) potrafią wypisywać kompletne bzdury. Kiedy zwiedzałem partyzancką siedzibę Castro, nie miałem ochoty płacić $5 za robienie zdjęć. Przewodnik po La Comendancia szybko znalazł rozwiązanie tej sytuacji. Dał mi do zrozumienia, że trudna sytuacja ekonomiczna na wyspie może pozwolić mu przymknąć oko na brak kwitka pozwalającego fotografować pomniki kubańskiej rewolucji za jedyne $2 napiwku. W cenie zawarty został także„nielegalny” pobyt za barierką w domku, gdzie mieszkał sam Fidel, włącznie z siedzeniem przy biurku, na którym pracował i otwarciem lodówki, której używał, czyli wszystko to co tygryski lubią najbardziej. Kiedy moje ciało pobrało już z otoczenia całą rewolucyjną energię, jaka pozostała po El Comendante, przypomniało mi się zdanie z przewodnika, które mówiło, że każda próba korupcji uważana jest zniewaga dla pracownika. Dlatego też pod fabryką cygar można kupić to samo co w środku tylko 2-3 taniej (pewnie z okno spadły), a kelner w restauracji, zapewne w trosce o środowisko naturalne, nie przynosi rachunku, tylko szybko liczy należność w pamięci.

Sierra Maestra

Nieskorumpowany pan przewodnik


Nielatwo bylo dotrzec do starej siedziby partyzantow

Widok lodowki Fidela wszystko wynagradzal....
Czego na Kubie najbardziej brakuje? Chyba dobrego dostępu do internetu. Prawie nikt nie ma w domu połączenia z siecią, a w oficjalnych kawiarenkach internetowych godzina kosztuje $4.5 lub $6, przy czym szybkość transmisji danych pozostawia wiele do życzenia. W eleganckich hotelach ceny są zazwyczaj jeszcze wyższe. Druga rzeczą jest jedzenie. Jeśli nie chcemy tracić majątku na stołowanie się w knajpach dla turystów, to pozostają nam tylko kubańskie fast foody. Wprawdzie małe pizze sprzedawane na ulicach, czy hot dogi są bardzo tanie, ale po kilku dniach naprawdę nie można więcej na nie patrzeć. A skoro już o patrzeniu mowa, to bardzo ciekawą częścią kultury jest obchodzenie 15 (Quinceñeria)  urodzin przez dziewczyny. Obchodzi się w większości krajów latynoskich dużo bardziej hucznie niż polskie osiemnastki. Wiele razy widziałem na ulicy nastolatki ubrane w eleganckie suknie podczas pamiątkowej sesji fotograficznej. Dzień wkraczania w dorosłość zaczynają od wizyty u fryzjera, a kończą na imprezie dla rodziny i znajomych. 

Quinceñeria

Pewnego razu jechałem sobie zatłoczonym autobusem. Stałem na środku, miejsce przy oknie zajął jakiś starszy pan, który bardzo szybko usnął. Dziadek, jak dziadek, nie za bardzo zwracałem na niego uwagę. Swój wzrok skupiłem na obfitym dekolcie dziewczyny siedzącej tuż pode mną. Miejsce obserwacyjne miałem idealnie. Nie musiałem nawet być dyskretny. Kolejne minuty podróży upływały mi na podziwianiu częściowo odsłoniętych, kształtnych piersi. Tego, czego widać nie było, skutecznie uzupełniła moja wyobraźnia. Szczęśliwy i rozmarzony mogłem tak jechać godzinami. Z letargu wyrwał mnie wspomniany dziadek. Otworzył oczy i zorientował się, że właśnie przejechał swój przystanek. Zaklął i wstał, ale twarz skierował w stronę okna, po czym podciągnął się rękami, nogi szybko przerzucił na zewnątrz autobusu i po chwili stał już na poręczy na zewnętrznej stronie autobusu. Okno nie było ogromne, może 120x80cm. Wszystko to zrobił, kiedy jechaliśmy 60km/h. Będąc już po drugiej stronie zaczął krzyczeć coś do kierowcy. Autobus zwolnił do jakiś 20km/h. Myślę sobie, ze to bardzo dobry sposób, żeby nie przeciskać się przez tłum pasażerów. Zaraz zatrzymamy się, a facet szybko wydostanie się na drogę. Okazało się, że emerytowani kubańscy komandosi nie czekają aż ich pojazd się zatrzyma. Dziadek profesjonalnie zrobił dwa kroki w stronę przeciwną do kierunku jazdy i wyskoczył z autobusu wprost do przydrożnego rowu. Wszyscy pasażerowie obserwowali go i z uśmiechem na ustach patrzyli na jego wygraną walkę z grawitacją, która usilnie próbowała go przewrócić. Dziadek po wylądowaniu zrobił kilka niepewnych kroków, machał rękami szukając równowagi, po czym pozdrowił z oddali swoich dawnych kompanów z podróży. Radosnymi okrzykami podziękowaliśmy naszemu byłemu współpasażerowi za dodatkową atrakcję w czasie jazdy.

Z powrotem do Hawany udało mi się wrócić szybciej niż planowałem. Najpierw poznałem bardzo sympatyczne czeskie małżeństwo, które podwiozło mnie 800km. Następnego dnia do pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy przyjechało pięcioro Polaków, którzy podwieźli mnie kolejne 300km jakie zostało mi do Hawany, gdzie kończyły się moje kubańskie wojaże. Co nie zmienia faktu, że jeszcze jeden post o Kubie pojawi się na tym blogu.
Zatoka Swin




Obiadek z krokodyla

Santiago de Cuba




Praca wre...
















Fabryka cygar

Rodacy

6 komentarzy:

  1. Mam nadzieje ze dokladny plan wpisow na bloga zapisujesz sobie w notesiku ktory od nas dostales na pozegnanie. ps. zdjecie w lusterku moje ulubione! buziaczki z nudnego Edynbra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W notesiku sa wszystkie moje najwazniejsze notatki :D Jeden koles nawet sie mnie spytal czy moze zrobic zdjecie okladki, taki niesamowity jest :)

      Usuń
  2. Fotka zrobiona z kabiny szoferki (ta w lusterku zewnętrznym)-bomba! Bardzo pomysłowa. Szkoda, że nie ma zdjęcia tej wydekoltowanej dziewczyny z autobusu :-(. Czy tę fotkę z Zatoki Świń (plaża, palmy) Ty robiłeś, bo jakaś taka inna? Co sprzedają panowie na ostatnich fotkach? Jak zwykle: fajnie się czyta i fajnie ogląda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie zdjecia ja robilem. Na ostatnich zdjeciach sprzedaja ser i tabliczki orzechow w miodzie. Nietstey w autobusie za duzy tlok panowal, zeby zdjecia dziewczynie albo dziadkowi zrobic.

      Usuń
  3. Cześć Piotrek

    A gdyby tak poszwędać się po Kubie motocyklem?

    ps. świetnie napisane :)

    pozdrawiam

    Paweł

    OdpowiedzUsuń
  4. Według mnie super pomysł, tylko trzeba jakoś załatwić ten motocykl na miejscu :D

    OdpowiedzUsuń