piątek, 14 marca 2014

Quetzaltenango + kilka zdjęć z Kuby



Trochę złamię chronologię blogu. Miałem napisać jeszcze jeden post o Kubie, ale zamiast mojego mądrzenia się na temat jej przyszłości i sytuacji politycznej, wstawię tylko kilka zdjęć. Na razie ominę też Meksyk, do którego wrócę za jakiś czas i przeskoczę od razu do Gwatemali.

Sanktuarium Cobre
 

POmnik Ernesto "Che Guevrary" w Santa Clara
 

I jeszcze trochę propogandy:







 
Biran - tu urodził się Fidel i Raul


Dom Castro
GWATEMALA

Drugie miasta Gwatemali położone jest na wysokości 2300m n.p.m. Nosi ono dwie nazwy: hiszpańską Queztaltenango oraz starszą, majską Xela. Ze wszystkich stron otaczają je wulkany, będące zarazem celem wielu weekendowych wycieczek mieszkańców i turystów. Tych drugich, w okolicy, nie brakuje. Xela nie jest wprawdzie tak popularna jak Antigua czy pobliskie jezioro Atitlan, ale i tak można dostrzec tam wielu kręcących się Gringos, którzy przebywają przeważnie w centrum miasta.  Dla większości z nich wizyta w tym mieście stanowi pierwszy bądź ostatni przystanek w Gwatemali w drodze do lub z San Cristobal de las Casas w przygranicznym stanie Chiapas w Meksyku. Queztaltenango jest bardzo dobrym miejscem dla odwiedzających: nie jest za duże, dzięki czemu wszystkie ciekawe miejsca są w blisko siebie, a także nie jest za małe, żeby się w nim nudzić. Działa w nim też wiele organizacji charytatywnych i szkół językowych. Do jednej z nich postanowiłem się zapisać. Po trzech miesiącach podróży czułem się trochę zmęczony. Rzadko kiedy spałem w jednym miejscu więcej niż trzy noce. Codziennie coś zwiedzałem, co kilka dni pakowałem, zarzucałem plecak na ramię i ruszałem dalej. Krótki odpoczynek nie zaszkodzi. Dlatego postanowiłem na jakiś czas zatrzymać się w Gwatemali, a przy okazji podszkolić swój hiszpański.

Quetzaltenango
Wybór szkoły językowej nie należy do łatwych, głównie dlatego, że jest ich w mieście bardzo dużo. Szybko jednak okazało się, że nie różnią się specjalnie między sobą. Po dokonaniu tej wnikliwej obserwacji podjąłem decyzję o wyborze najtańszej szkoły. Skoro wszystkie są prawie identyczne to po co mam przepłacać? Każdego studenta uczył inny nauczyciel, który zazwyczaj nie był zawodowcem. Oznaczało to, że trzeba było mieć trochę szczęścia, żeby trafić na dobrego. Oprócz tego nauczyciele w mojej szkole otrzymywali najniższe pensje w całym mieście, z czego nie byli specjalnie zadowoleni. Kiedy dostawali ofertę z innych szkół, bez namysłu zostawiali dotychczasowego studenta dla innego, na którym więcej zarabiali. Podręczników raczej nie używali. Przez połowę zajęć rozmawiało się z nimi o wszystkim, a przez druga połowę robiło się ćwiczenia gramatyczne. Na początku miałem pecha, trafiłem na idiotę-nauczyciela. Sam musiałem planować co chce przerobić na kolejnych lekcjach. Kiedy po dwóch dniach już miałem pogadać z właścicielem szkoły, żeby go zmienić, mój powiedział mi, że za dwa dni musi jechać do szpitala na operację. Pamiątkowa blaszka jaką wstawili mu lekarze w czoło, przestawiła mu się i trzeba było wstawić nową. Skacząc z radości, życzyłem mu szczęścia podczas zabiegu i z niecierpliwością czekałem na kolejnego wykładowcę. Został nim nim kilka lat ode mnie starszy, Carlos. Umiał uczyć, dużo wiedział o świecie i mieliśmy kilka wspólnych zainteresowań. Od tego momentu nauka stała się bardziej konkretna.

Po szkole  fot. Olli Rutanen (OR)
Andreas - właściciel szkoły
Olli Rutanen - fiński fotograf robiący tortillę

Kruziak Szczęśliwy! OR
Pycha!
W czasie mojego pobytu w Xela mieszkałem u bardzo sympatycznej rodziny gwatemalskiej. Od kilku lat podnajmowali pokoje lokalnym studentom oraz obcokrajowcom. Pod jednym dachem mieszkały cztery pokolenia. Kobiety ubierały się w tradycyjne stroje ludowe, głowa rodziny spędzała większość czasu w swoim warsztacie szewskim. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Posiłki jedliśmy wspólnie Przez miesiąc spróbowałem chyba wszystkich regionalnych potraw. Kuchnia gwatemalska jest dość różnorodna i nie zbrzydła mi w ogóle. Problem polegał w czym innym. Na warunki gwatemalskie jestem bardzo wysoki, a dostawałem porcje takie same jak ludzie o dwie głowy ode mnie niżsi. Jeszcze nie zdążyłem dobrze „podrażnić flaka”, a już nie było obiadu na talerzu. Znikałem w oczach z tygodnia na tydzień. Klucze też pozwalały poczuć mi się jak Guliwer w krainie Liliputów. Otwierając drzwi dwa razy je połamałem, nie siłując się z zamkiem za bardzo. Kolejną kwestią jaka dawała mi się we znaki był zimny front znad Kanady, który dotarł do Gwatemali mniej więcej w tym samym czasie co ja. Nie był to arktyczny mróz. Temperatura z 25 stopni w ciągu dnia spadała w nocy do jakiś 5. I to nie było tragedią. Kłopot w tym, że nigdzie nie można było się ogrzać. Domy nie miały ogrzewania, ściany zbudowane z jednej warstwy cegły nie izolowały dobrze. Człowiek marzł przez 16 godzin dziennie, aż wreszcie kanadyjskie powietrze uciekło i zrobiło się dużo bardziej przyjemnie.




Goszcząca mnie rodzina
  


Życiorysy innych studentów, których poznałem w szkole, są na pewno nietuzinkowe. Razem ze mną mieszkał jeszcze jeden fiński sprzedawca truskawek Olli oraz Norweżka Selma. Ten pierwszy był prawdziwym podróżnikiem. Praca przez 4 miesiące w roku umożliwiała mu wojaże przez kolejne 8 miesięcy. Tak żył od 3 lat, poza tym wspinał się i nurkował. Zawsze poruszał się z wielkim plecakiem, gdzie trzymał swój sprzęt fotograficzny. Robił przy tym wspaniałe zdjęcia, które pozwolił mi na tym blogu umieścić. Fotografował tez Carlos, mój nauczyciel, także kilka razy wybieraliśmy się wspólnie na zdjęciowe „polowania”. Natomiast Selma była zadeklarowaną weganką, do tego jeszcze blondynką, która strzelała seksapilem na lewo i na prawo. Po trzech dniach znalazła sobie chłopaka, prawdziwego gangstera, deportowanego ze Stanów. Spośród innych studentów na uwagę zasługuje pewien Amerykanin. Szkoli się na dyplomatę, dużo wie o świecie. Kilka lat mieszkał w Niemczech i Belgii. Zachowywał i ubierał się normalnie. Z szafy wyszedł na jednej imprezie, kiedy okazało się, że gustuje w 40kg Gwatemalczykach, których przyprowadził ze sobą chyba z pięciu i jedno Żyda-geja. Cóż o gustach i o hobby się nie dyskutuje.

Ostatnie chwile z portfelem


Nie każdego dnia spędzaliśmy czas tylko na nauce. Wspólnie z nauczycielami, gotowaliśmy czy odwiedzaliśmy pobliskie miejscowości. Każdego wieczoru działo się coś na mieście. Można było pójść na salsę, jogę czy pub quiz. Dla każdego coś miłego! Pewnego dnia w mieście obok odbywał się wielki targ, przede wszystkim ubrań. Wziąłem ze sobą trochę pieniędzy i aparat fotograficzny, przecież nie od dzisiaj wiadomo, że zdjęcia z egzotycznego bazaru to podstawa.. Ja cykałem fotki, robił zdjęcia też Carlos. Kilkakrotnie wpakowaliśmy się w największy tłum, żeby uchwycić jak najlepsze ujęcia. W pewnym momencie tłum mocno naparł na mnie, szybko podniosłem ręce, aby chronić aparat. Nie poczułem wtedy, jak ktoś zręcznym ruchem otworzył suwak w kieszeni moich spodni i wyjął mój portfel. Nie wiem tylko czemu, zostawił w niej mojego smartphone. Szybko się zorientowałem w tym co się stało, ale tłum znikł jeszcze szybciej niż się pojawił. Wtedy szlag mnie na miejscu trafił. Podobnie jak gen. Lee pod Gettysburgiem poczułem się zbyt pewny siebie, za co słono zapłaciłem. Przez własna głupotę straciłem jakieś 200zł, do tego dwie karty bankomatowe i legitymację studencką. Wystarczyło tylko ożyć agrafki... Tyle dobrego, że wcześniej wprowadziłem w życie zasadę Mela Gibsona z „Mavericka”, który nigdy nie wkładał wszystkich jajek do jednego koszyka. Ostatnia kartę debetowa, paszport i prawo jazdy zostawiłem w domu w Xela. Jeszcze tylko musiałem wysłuchać długich, dobrych rad i po jakiś dwóch godzinach uspokoiłem się. Mam przede wszystkim żal do siebie, że dałem się okraść w taki głupi frajerski sposób. Notabene mogło to się zdarzyć wszędzie. Przecież w każdym kraju są kieszonkowcy, którzy tylko szukają takiej tępiej ofiary jak biedny Piotruś :(

W wiosce Almolonga....



... w czasie jednej z fotograficznych wycieczek







W czasie innej trafilismy n cmentarz....
Olli i Carlos
Grób Cyganki Vanushka Cardena Barajas, licznie odwiedzany przez osoby szukające miłości, które zostawiają na nim napisy bądź świeże kweiaty. Według legendy młoda Vanushka występowała w cyrku. Pewnego razu jej pokaz obejrzał syn hiszpańskiego ambasadora, który momentalnie zakochal się w pięknej artystce ze wzajemnością. Niestety rodzice nie zaakcpetowali wyboru syna i wysłali go na studia do Hiszpani. Porzucona Vanushka wpadła w rozpacz, az pewnego dnia pękło jej serce :(
Nie tylko na polskich cmentarzach kradną


Każdy chce byc faraonem



Andreas, właściciel szkoly, zaprosił nas także na zdobycie dyplomu adwokata i notariusza





I jeszcze kilka zdjęć z ulic Quetzaltenango:




Zakaz fotografowania

fot. CarlosGramajo

Mężczyzna w tradycyjnym stroju ludowym

Dobry model to podstawa dobrego zdjęcia :D - OR
OR
 

 

OR

10 komentarzy:

  1. no Piotrze, powiem Ci ze National Geographic sie robi z twojego bloga. moje ulubione: pan niosacy nie jeden, nie dwa ale TRZY krzyze na raz. usmiechnieta pani z lizakiem. niesamowite. moge pozyczyc te zdjecia i oglosic na moim blogu ze kazdy ma twojego zaczac czytac? czy nie chcesz byc slawny? kurde, masz takie zycie jakie ja bym chciala ale nigdy bym sie nie zdobyla zeby je miec. dobrze ze mozna chociaz poczytac u ciebie i pomarzyc. pozdro znad eseju z etyki medyczne #FML

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Huye Batista ha, ha, ha :-)). Głupio się śmieję, bo nie znam hiszpańskiego.
      Czy "Granizadas" (pan sprzedaje z wózka), to coś jak granite we Włoszech (pokruszony lód z sokiem ze swieżych owoców)?. Fajne fotki, klimatyczny, wesoły (te kolorowe katakumby) cmentarz. Pozdrawiam i jak zwykle czekam z niecierpliwością na cd.
      PS. Tak na marginesie, to powinieneś porządnie opieprzyć swoich kumpli (w tym Przemka), że nie czytają (albo czytają, ale nie komentują) tego superbloga ze świetnymi fotkami...

      Usuń
    2. Małgo,
      reklamę zawsze możesz mi robić. Nie musisz o to pytać :D Wzwróć tylko uwagę, że nie wszystkie zdjęcia są moje w tym poście. Panią z lizakiem i inne zdjęcia podpisane "OR" zrobił Olli Rutanen. Chodzilismy i fotografowalismy w 3 osoby, także zawsze było raźniej odważyć się cyknąć zdjęcie.

      Teraz piszę post o wejściu na wulkan Tajumulco. Przypadkiem byłem tam świadkiem uroczystości religijnej Majów, którzy nie mieli nic przeciwko zdjęciom. Razem z Ollim udało nam zrobić kilka naprawdę dobrych. Za kilka dni będzie tutaj prawdziwe NG :D

      Usuń
    3. Panie Andrzeju,
      ważne, żę dużo dziewczyn czyta tego bloga. Z tego się cieszę. Greanizadas to dokładnie to samo co we Włoszech. Tak jak napisałem wyżej, za kilka dni będzie kolejny wpis z dobrymi zdjęciami i filmami.
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Czasem i chłopaki zaglądają :)
      Czekam na post o Tajamulco (rozmawiałem wczoraj ze znajomym z Mexico City o obrzędach religijnych z tamtych stron). Ciekawy jestem czego byłeś świadkiem.

      Usuń
    5. Przemku, synu Andrzeja właśnie wrzuciłem na bloga nowy post o Tajumulco :D

      Usuń
  2. Piotr czytam każdy twój blog i muszę powiedzieć,że jest w nich coś wyjątkowego.Opisujesz wszystko co Ci się przytrafiło nie owijając wełnę w bawełnę,a to jest duży plus. pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komu powienienem podziękować za ten komentarz? :D

      Usuń
  3. ...."za kilka dni będzie kolejny wpis z dobrymi zdjęciami i filmami"....
    No, widzę, że Cię bardzo dowartościowaliśmy :-)
    Trzeba będzie się wziąć za bardziej krytyczne komentarze ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero 3 dni minęło od tamtej deklaracji. Właśnie pracuję nad postem. Może jutro będzie na blogu :D

      Usuń