Przerwy
w pisaniu bloga nie są spowodowane żadnym wypadkiem czy śmiercią
autora, ale wynikły z trudności dostępu do internetu w kraju
rządzonym przez pana Castro. Istniała wprawdzie możliwość
publikowania samego tekstu, ale opisy krajów egzotycznych pobudzają
dużo bardziej wyobraźnię czytelnika, kiedy towarzyszą im barwne
fotografie. Ten post jest ostatnim dotyczącym Haiti. Wkrótce należy
spodziewać się kubańskiej ofensywy blogowej. Za zwłokę
najmocniej przepraszamy, a za cierpliwość serdecznie dziękujemy.
Redakcja
Cap Haitien |
W
Port-au-Prince spędziłem ponad tydzień. Czas ruszać dalej.
Pewnego ranka z plecakiem wychodzę na ulicę. Po chwili podjeżdża
jakiś motor i słyszę: Taxi?! Taxi?!
–Tak!
Znaczy „Oui”. Po
czym pada kolejne pytanie. Zakładam, że kierowca chce wiedzieć
dokąd właściwie jedziemy. Pewnie i stanowczo mówię po kreolsku
słowa Bus
i Cap Haitien.
To drugie na tyle niewyraźnie, że musiałem napisać dokąd
właściwie ma mnie zawieźć. Docieramy na dworzec przed 11, ładuję
się do starego szkolnego, amerykańskiego autobusu. Poprawnie
wymawiam moje hasło na dzisiaj: Cap
Haitien? Wszyscy twierdząco kiwają
głowami. Idę kopic bilet, napisane jest 100.
Puszczam szybko zero w pamięci i wychodzi mi, że za 7h jazdy
zapłacę jakieś 7zł. Całkiem nieźle. Szukam odpowiedniego
banknotu i słyszę, że cena jest w dolarach. No chyba komuś sufit
na głowę upadł, jeśli ktoś myśli, że za podróż tym gruchotem
dam 100 dolców. Po krótkich negocjacjach okazuje się, że chodzi o
100 haitańskich dolarów, abstrakcyjnej waluty, którą przelicza
się 5:1 w stosunku do lokalnych gourdów. Ładuję się do środka,
ostrożnie omijam dziury w podłodze i idę na wyznaczone miejsce. Na
razie nie ma za dużo pasażerów, ruszymy kiedy wszystkie miejsca
się zapełnią w środku i na dachu. Wygląda na to, że trochę tu
sobie poczekam. Patrzę
na ulicę. Haitańczycy podjeżdżają z ogromna ilością bagaży na
dworzec. Zaczyna się wrzask. Wszyscy kierowcy walczą zaciekle o
bagaż potencjalnego pasażera, który głośno wyraża protest
przeciwko takiemu traktowaniu. Walka o pakunki jest bardzo zacięta.
Mam wrażenie, że zaraz zaczną się zabijać. Zaczyna się
szarpanina. Wszyscy wyrzucają z siebie kilkaset słów na minutę,
po czym spokojnie się rozchodzą. Podjeżdża kolejna osoba
obładowana tobołami i sytuacja się powtarza. Nie za wiele z tego
rozumiem, ale miło sobie popatrzeć na taki lokalny folklor.
Przynajmniej przez pierwszą godzinę mnie to interesowało, kolejne
wlokły się niesamowicie. Wreszcie po 14 ruszamy!
Kierowca mknie jak szalony. Jest królem drogi, nie zatrzymuje się ani nie zwalnia. Używa tylko klaksonu. Rowerzyści i wolniejsze samochody uciekają na pobocze przed nami. Jeśli nie mają gdzie wtedy gwałtownie skręca i jakoś daje radę wszystkich omijać. Pasażerowie co chwila krzyczą do szofera, że chyba trochę przesadza z brawurą. Na wiele to się nie zdaje. Mi przynajmniej pozwala przez chwilę zapomnieć o kolanach, które od kilku godzin są cały czas zgięte i bolą już jak diabli. W końcu zatrzymujemy się na jakiś posiłek. Idę na stację kupić coś do jedzenie. Przy kasie widzę jak mój autobus odjeżdża. Rzucam się w pogoń, budząc powszechną wesołość. Mały plecak z cennymi rzeczami mam przy sobie, ale duży został w środku. Jest już ciemno, nie wiem właściwie gdzie jestem. Lepiej, żebym dogonił ten autobus. Ja najadłem się strachu co niemiara, a kierowca tylko przejechał kilkaset metrów, żeby przeparkować.
W razie tsunami - uciekaj !!! |
Wreszcie
dotarliśmy do celu. Ja znalazłem jakiś hotel, które są w Haiti
jakieś 2 razy droższe niż w sąsiedniej Dominikanie. Pokój bez
klimatyzacji kosztuje $35 .Następnego dnia idę pozwiedzać Cap
Haitien, drugie miasto Haiti. Jest dużo ładniejsze niż stolica.
Ostatnie trzęsienie ziemi nie zniszczyło miasta. Centrum zachowało
swój XIX wieczny charakter. Przy ulicach stoją barwne domy
wybudowane w stylu kolonialnym. Rzucają się w oczy znaki
ostrzegawcze przed tsunami. W razie pojawienia się wielkiej fali
trzeba bardzo szybko uciekać do góry. Ogólnie Cap Haitien stwarza
wrażenie miejsca dużo bardziej przyjaznego i bezpiecznego od
Port-au-Prince. W pobliżu miasta znajduje się także La Citadelle
la Ferriere – osiemnastowieczna twierdza, oraz ruiny pałacu Sans
Souci – siedziba króla. Są to jedne z niewielu prawdziwych
atrakcji turystycznych Haiti. Miałem szczęście zwiedzać je z
jedną Haitanką Valdyne.
Studiowała turystykę i chętnie zgodziła się towarzyszyć mi w
wycieczce do cytadeli. Przy okazji jako zatwardziała adwentystkę
próbowała mnie nawrócić na swoją wiarę. Ja miałem gwarancję,
że wszędzie trafię za normalną stawkę, a ona bardzo ucieszyła
się z poznania obcokrajowca.
La
Citadelle la Ferriere
|
Do
cytadeli jedziemy motorem. W słoneczny dzień robi wspaniałe
wrażenie. Niczym orle gniazdo znajduje się na samym szczycie
wysokiej góry. Jej wysokie na 40 metrów mury wznoszę się na
samym szczycie góry. Prowadzi tam tylko jedna droga, z innych stron
twierdza otoczona jest gęstymi krzakami bądź przepaściami,
czyniąc ją tym samym niemożliwą do zdobycia. Turyści
odwiedzający fortecę mogą podziwiać ogromne zasoby amunicji,
które miały mogły wystarczyć na roczne oblężenie Przez 15 lat
budowało ja 20 000 robotników z rozkazu władcy Królestwa Haiti1
Henryka I Christophe. W
razie ewentualnego francuskiego ataku na wyspę miała służyć jako
schronienie dla niego i jego dworu, który w czasie pokoju rezydował
w położonym poniżej pałacu Sans Souci. Zachowały się tylko
ruiny tej niegdyś wspaniałej królewskiej rezydencji, która miała
równać się przepychem z Wersalem czy Poczdamem. Mimo, że
zniszczony pałać oddziałuje na wyobraźnię. Spacer wśród
starych murów pozwala przez krótką chwilę poczuć megalomanię
króla Henryka.
Valdyne |
Mnie
do współczesności przeniósł wrzask kilkudziesięciu
przedszkolaków, którzy bardzo ucieszyli się na widok turysty.
Szarża ruszyły w moja stronę, otoczyły, co odważniejszy nawet
dotknął mojej dziwnej skóry. Opiekunowie z trudnością mogli
odciągnąć swoich podopiecznych od tego dziwoląga, o mlecznej
skórze jaką ogląda się zazwyczaj w telewizji.
Pałac Sans Souci |
Valdyne
zaprowadziła mnie na koniec do
swojej rodzinnej wioski. Nie prowadziła tam w sumie żadna droga,
kilkukrotnie przechodziliśmy rzekę w płytkich miejscach. Widać,
że bardzo chciała się wszystkim pochwalić swoim egzotycznym
znajomym. Kiedy wreszcie wróciliśmy do miasta odprowadziłem ja do
domu. Sam w życiu nie zapuściłbym się w nocy na przedmieścia
miasta. Przedstawiła mnie swojej mamie, i siostrze, i jeszcze bratu,
i sąsiadce, i sprzedawczynię z pobliskiego sklepu. Mama po
angielsku spytała się czy jestem chłopakiem jej córki. Nie
zdążyłem odpowiedzieć, bo zaraz nastąpił potok słów, o tym że
Valdyne jest taka mądra, i zdolna, i pracowita, i tak bardzo chce
podróżować, tylko potrzebuje pieniędzy, i wizy. Że
już jutro wyjeżdżam? Czy pracuję w Port-au-Prince? Turysta? Ale
musisz do nas wrócić w przyszłym rok! Koniecznie! Obiecaj to mojej
córce! Dla dobra przyjaźni polsko-haitańskiej
dyplomatycznie
przyrzekłem, że kiedyś tu wrócę.
1 Po
śmierci cesarza Jana Jakuba I
Dessalines !!! Haiti rozpadło się w 1807 roku na dwa niezależne
państwa: Królestwo Haiti ze stolicą w Cap Haitien i Republikę
Haiti ze stolicą w Port-au-Prince. W roku 1820 nastąpiło
zjednoczenie tych państw.
Stare francuskie forty na
przedmieściach Cap Haitien
|
Cytadela |
Jeszcze Port-au Prince nocą. Jakoś
się zaplątało.
|
Dowód na teorię ewolucji Darwina |
Były wschody słońca na Dominikanie, są zachody na Haiti |
I jeszcze jeden haitański autobus
|
Po pierwsze to moglbys wrocic do Polski z taka Valdyne a nie serca lamac na prawo i lewo. po drugie zauwazam ze jakosc zdjec poprawia sie z posta na post (te kadry! kolory! linie! zdjecia z armata i pieknymi przewodniczkami!
OdpowiedzUsuń- >>szacun).
Nawet nie wiesz jak miło jest czytać takie komentarze :D
UsuńJa tam bym wróciła po Valdyne :)
OdpowiedzUsuńOj Ty nasz ambasadorze Polski na Haiti... Coś czuję, że lada chwila będziemy w wiadomościach słyszeć o niespodziewanej poprawie stosunków polsko-haitańskich :) Naprawdę piękne zdjęcia, czekamy na relacje z Kuby!
OdpowiedzUsuń