Na
Filipinach pewien Laotańczyk dostał zawału serca. Kilka chwil
później stał już przed św. Piotrem i pukał głośno do Nieba
bram. Ostatnią drogę na ziemskim padole musiał
zorganizować mu jego brat, który mieszkał na odległych Karaibach.
Ten kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia wsiadł w samolot i
z Santo Domingo obrał kierunek w stronę filipińskiej kostnicy.
Klucze do mieszkania zostawił swojemu
amerykańskiemu przyjacielowi Lamowi, który od pół roku pracował
w pobliskim Haiti. Lam, Teksańczyk z urodzenia, Wietnamczyk z
pochodzenia, nie miał za bardzo ochoty przebywać sam w Boże
Narodzenie. Mimo, że nie był chrześcijaninem, to jednak pracował
dla katolickiej organizacji pozarządowej. Wszyscy jego znajomi i
dziewczyna wyjechali z Port-au-Prince. Początkowo planował spędzić
święta na Dominikanie ze swoim przyjacielem z Laosu. Kiedy ten
wyjechał, Lam został sam w pustym mieszkaniu w Santo Domingo. Los
chciał, że akurat na jednym forum internetowym zauważył
ogłoszenia pewnego polskiego studenta, który tez nie miał. co ze
sobą zrobić w święta. W taki oto sposób spędziłem Boże
Narodzenie z moim nowym kolegą. Nie taki był mój pierwotny
plan. Początkowo szukałem jakiejś dominikańskiej rodzinki, która
ugościłaby mnie, ale niestety nie udało się. I tak zjadłem
wegetariańską wieczerzę wigilijną w chińskiej restauracji, po
mszy przybiłem sobie „piątkę” z prymasem, a wieczór upłynął
na mieście. Dominikańczycy spędzają Wigilię i Nowy Rok w
rodzinnym gronie , a w święta spotykają się z przyjaciółmi w barach czy restauracjach. Następnego dnia leciałem na Kubę.
Z
tupoleva wysiadłem na lotnisku w Hawanie kilka minut przed piętnastą
czasu lokalnego. Powitała mnie ogromna kolejka do odprawy
paszportowej. Stałem w niej blisko godzinę, w międzyczasie
proszono mnie o paszport kilka razy. Taka luźna kontrola w kolejce
do kontroli. Potem pamiątkowe zdjęcie dla kubańskiej straży
granicznej, trzeba też wypełnić papierek dla ministerstwa zdrowia,
wreszcie dotarłem do punktu odbioru bagażu. Dwie taśmy obsługiwały
wszystkie samoloty. Bardzo szybko zrobił się ogromny burdel. Nie
wiadomo gdzie trzeba szukać swojego bagażu. Kubańczycy przywożą
do kraju praktycznie wszystko. Każdy z nich ma przy sobie po pięć
czy sześć tobołków. Kolejna godzina upływa mi na szukaniu
bagażu. Na szczęście mój wspaniały plecak się odnalazł.
Kontrola celna dla turystów jest już tylko formalnością i polega
na wypełnieniu jednego papierku.
Odnajduję
kantor, wymieniam w nim 500 euro, równowartość czterech
oficjalnych, tutejszych rocznych pensji. Co ciekawe nie ma tutaj
czarnego rynku walutą. Różnica między kupnem, a sprzedażą
wynosi tylko kilka procent. Na Kubie obowiązują dwie waluty: pesos
convertibles (CUC$) i
peso cubano (moneda nacional MN). Obie
dzielą się na 100 centavos. W kantorze można kupić wyłącznie
peso convertible, którego kurs jest stały w stosunku do
amerykańskiego dolara i wynosi 1.08, ale żeby było śmieszniej,
przy wymianie USD pobierane jest 10% prowizji, także nie opłaca się
wymieniać dolarów, tylko inne światowe waluty jak euro, funt, czy
dolar kanadyjski. Ponadto jeden 1 CUC$ jest wart 25 MN. Po co są
dwie waluty? Peso convertible służy do płacenia za dobra
luksusowe, wyprodukowane zagranicą. Poza tym za hotele, taksówki,
pociągi czy autobusy międzymiastowe płaci się w CUC$, które są
prawie wszędzie akceptowane. Wyjątkiem są restauracje czy sklepy z
produktami kubańskimi (w których i tak zresztą nic nie ma), tutaj
można spotkać się z odmową przyjęcia convertibles. Za peso kubańskie można kupić rzeczy drobne: bilet
komunikacji miejskiej, ciastka, owoce itp. W normalnych sklepach czy
restauracjach nie zapłacimy nimi. Zresztą turysci nie mają ich
zazwyczaj za wiele, tylko tyle ile dostali reszty od jakiegoś
drobnego handlarza. Dwie waluty oznaczają tutaj dwa światy: jeden
bardzo tani, ale jakość produktów pozostawia wiele do życzenia,
drugi mniej więcej taki jak w Polsce, za dość podobne ceny.
Sklep z artykułami kubańskimi |
Z
lotniska wyszedłem po siedemnastej. Jeszcze tylko muszę złapać
taksówkę, która zawiezie mnie do couchsurfera. Dostałem
instrukcję, żeby nie płacić więcej niż 10 peso. Najpierw pytam
się kierowcy w peugeocie 407 – 30 peso, podchodzę do łady 2106 –
20 peso. Wygląda n to, że kierunek jest dobry, ale cena wciąż za
wysoka. Odchodzę kawałek od terminalu. Jakiś koleś zaczepia mnie i
pyta dokąd chce jechać. Po krótkich negocjacjach ustaliliśmy cenę
na 11 peso. Po czym daję mi instrukcję, jak trafić do jego
samochodu. On sam idzie 200m za mną. Rozumiem, że nie jest to
oficjalny taksówkarz. Na samym końcu parkingu, na którym stały
normalne auta z wypożyczalni, zobaczyłem starego amerykańskiego
chryslera, rocznik 1952. Nawet mój ojciec nie jest tak stary. :D
Postrach kubańskich szos |
Wyjazd
z lotniska przenosi człowieka w innych świat. Jedziemy
pustą szosą, gdzieniegdzie mijamy inne amerykańskie auto z lat
pięćdziesiątych, kanciaste łady lub moskwicze rodem z ZSRR albo
poczciwego malucha wyprodukowanego w RP. Nowoczesne, zachodnie
samochody zazwyczaj mają czerwona rejestracja, co znaczy, że są
wypożyczone przez turystów. Widać także dość sporo zaprzęgów
konnych. W końcu przyjechałem do poznanej w internecie Mary.
Znalezienia couchsurfera na Kubie nie jest prostym zadaniem. Według
przepisów prywatna osoba może gościć obcokrajowca tylko przez
dwie noce. Później trzeba to zgłosić do odpowiedniego urzędu i
uiścić odpowiedni podatek. Poza tym socjalizm ma same zalety dla
turysty. Ceny w sklepach są wszędzie takie same. Na ulicach jest
bezpiecznie, samochodów jest tak mało, że nigdy nie ma korków.
Przy odrobinie samozaparcia i umiejętności można przeżyć za $3
dziennie.
Che, Kruze i Chomeini - 3 kubańskich bohaterów narodowych |
Mara |
Wchodzę do kubańskiego domu,
poznaje całą rodzinę i od razu dostaje zaproszenie do partii
domina. Ostatni raz grałem w to jakieś 15 lat temu. Pada pytanie
czy jestem głodny i zanim otworzyłem usta mam przed sobą talerz z
ryżem i fasolą. Jezu jak ja nie lubię fasoli! Od dwóch miesięcy
muszę to jeść prawie codziennie. Robiąc dobrą minę do złej gry
uśmiecham się i grzecznie wsuwam całą porcję. Okazuje się, że
jestem pierwszym gościem Mary, rok starszej absolwentki filologii
hiszpańskiej. Przez 3 lata od skończenia studiów musi pracować w
radiu za CUC$ 9 miesięcznie. Poza tym, że marzy jak każdy tutaj o
wyjeździe zagranicę, chce podszkolić swój angielski i dlatego
zdecydowała się zapraszać do siebie ludzi. Ostrożna i
nadopiekuńcza szczegółowo opowiada mi o mieście i planuje trasę
mojego zwiedzania. Jednocześnie przeprasza, ale następnego dnia
będzie musiała iść do pracy i nie może mnie oprowadzić.
Kubańczycy są wszyscy bardzo otwarci i pomocni. Jej mama cały czas
do mnie coś mówi, ale tak szybko i z takim kubańskim akcentem, że
mimo szczerych chęci nie rozumiem za wiele. Kolejnego dnia rano idę
zobaczyć stolicę kraju panów Castro.
"Ostrożna i nadopiekuńcza szczegółowo opowiada mi o mieście i planuje trasę mojego zwiedzania" - no moj drogi, powialo Marquezem w tym zdaniu. albo Allende co najmniej. ps. piekne zdjecia.
OdpowiedzUsuńKtóre najlepsze? Ja najbardziej zadowolony jestem z tego z facetem rozmawiającym przez telefon.
OdpowiedzUsuńno to swietne, to z zielonym pedzacym samochodem tez super. w ramke prosze.
UsuńPocztą przesłać ? Czy możesz trochę poczekać?
Usuńpoczekam poczekam
UsuńFajnie się czyta. Fajnie się ogląda. Z niecierpliwością czekam na c.d. Uwielbiam podróże i czytając tego bloga czuję się tak jak bym był tam, na Karaibach. Masz talent chłopie!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Właśnie pracuję nad kontynuacją. Pewnie wstawie nowy post dzisiaj w nocy albo jutro rano.
Usuń