Ciężkie,
ołowiane chmury pokrywały niebo wiszące nad morzem zieleni, kiedy
wyłonił się z nich samolot podchodzący do lądowania. Wszyscy
jego pasażerowie zaczęli nerwowo błądzić wzrokiem po ziemi w
poszukiwaniu pasa startowego. Z bocznych, małych okienek nie było
widać nic innego, tylko bezmiar amazońskiej puszczy, poprzecinanej
gdzieniegdzie krętymi rzekami o brunatnym, błotnistym kolorze.
Kiedy wszystkim wydawało się, że zaraz nieuważny pilot zahaczy
podwoziem maszyny o korony najwyższych drzew, dżungla rozstąpiła
się, niczym Morze Czerwone, a lecący samolotem z ogromnym
zadowoleniem zauważyli wykarczowane, płaskie pole, pokryte betonem.
W oddali na budynku lotniska baner witał podróżnych w Leticii. Zza
siatki ogrodzeniowej lądowanie wypatrywali stęsknieni małżonkowie,
dzieci czy rodzice. Taksówkarze liczyli na krótką, zyskowną
przyjaźń z turystami. Widok ludzi wysiadających, rozbawił
niejednego czekającego. Duchota, parność i olbrzymia wilgotność
powietrza sprawiały, że pasażerowie samolotu w pośpiechu zaczęli
pozbywać się kolejnych warstw ubrania, jakie przywieźli ze sobą z
dużo chłodniejszej Bogoty. Miejscowi poczekali jeszcze kilkanaście
minut na swój bagaż, a turyści musieli w międzyczasie zapłacić
specjalną opłatę klimatyczną za wizytę w miejscu, gdzie
spotykają się granicę Kolumbii, Brazylii i Peru.
Do
taksówki, stojącej przy samym terminalu, wsiadło kilku turystów
włącznie z młodym polskim studentem i udali się wszyscy w
kierunku jednego z hosteli położonego, nie tak jak zazwyczaj w
centrum, ale w małej wiosce oddalonej o kilka kilometrów od miasta.
Nie tylko zresztą lokalizacja odróżniała go od innych hosteli,
które zwykle znajdują się w kamienicach czy dużych
wielopiętrowych domach. To schronisko ulokowane zostało w gęsto
porośniętym roślinami, amazońskim ogrodzie, a składały się na
nie małe chatki wyposażonene w piętrowe łóżka pokryte
szczelnymi moskitierami, kuchnię i łazienkę. W sezonie
turystycznym można było spotkać tam sporo obieżyświatów,
których głośne rozmowy, śmiech czy piosenki mieszały się w
powietrzu z krakaniem papug czy wrzaskiem małp. Tamtego jednak dnia
większość budynków stała pusta, tylko w jednym przebywał stary,
kulawy Rosjanin i młody, pełen energii Niemiec. Zarówno Iwan,
rodak Rasputina, jak i Tobias, potomek Teutonów, nie spali w środku
pomieszczenia, o czym świadczyły dwa wiszące na werandzie hamaki.
Nie oznacza to jednak wcale, że nad swoją wygodę przekładali
nocne towarzystwo nietoperzy czy gryzących insektów. Ich sytuacja
finansowa nie było do pozazdroszczenia, a za spanie na zewnątrz
pogodny hiszpański właściciel hostelu nie pobierał opłat.
Wysoki,
barczysty i silny Niemiec doskonałą angielszczyzna opowiadał o
swojej kilkumiesięcznej podróży. Z zawodu stolarz, złapał
wodnego stopa z Hiszpanii na Karaiby. Skacząc z wyspy na wyspę,
pracował przy budowie jachtów. Kiedy dobił do brzegów Wenezueli
postanowił zrezygnować z morza przez jakiś czas, a oznaczała to
tylko tyle, że teraz pływał po słodkich wodach, królowej
wszystkich rzek, Amazonki. Jego otwartość, poczucie humoru i
inteligencja szybko zjednywała mu przyjaciół, którzy z jeszcze
większym zainteresowaniem słuchali o jego rocznym pobycie w Peru,
gdzie przebywał jako wolontariusz i gdzie zgłębił tajniki języka
hiszpańskiego. Wszystko w ramach obowiązkowej służby cywilnej,
którą podjął, rezygnując z zaszczytnego, tradycyjnego i jakże
niemieckiego biegania po poligonach z bronią w ręku. Do Leticii
Tobias przyjechał tylko na kilka dni, po czym wsiadł do kolejnej
łodzi i popłynął spotkać się ponownie ze swoimi peruwiańskimi
znajomymi.
Zupełnie
inną historię życie wypisało w biografii Iwana. Urodził się on
na dalekiej Syberii, w czasach, gdy dobroduszny Dziadziuś Stalin
wysyłał w tamte regiony miliony swoich rodaków do pracy albo na
zasłużony wypoczynek w uzdrowiskowych gułagach. W malowniczej
wiosce o prastarej, jakuckiej nazwie Bolszewik, w której większość
mieszkańców była zatrudniona w pobliskiej kopalni złota,
przyszedł na świat mały Iwan. Później los przeniósł go na
Ukrainę, gdzie skończył studia filologiczne i zaczął pracować
jako tłumacz. Czas płynął, a organizm napędzany wódką
rozcieńczaną w ogórkach i papierosowym dymie powoli zaczął
odmawiać posłuszeństwa. Osłabło serca, pojawiło się
nadciśnienie, wreszcie kostki nie były więcej w stanie utrzymać
ciężaru reszty ciała. Chodząc o kulach po Doniecku ze 100
dolarami miesięcznej renty można było zacząć gubić sens w
życiu, zwłaszcza kiedy przypominał się kategoryczny nakaz
lekarza, aby na ten swój nędzny żywot patrzeć trzeźwo. Właśnie
dlatego Iwan pewnego dnia zastawił w lombardzie kilka bardziej
wartościowych rzeczy, jakie miał w mieszkaniu i poleciał do
Ameryki Południowej, gdzie zaczął uczyć innych angielskiego w
zamian tylko za dach nad głową i ciepły posiłek. Mimo tego, że
wyrzekł się jakichkolwiek zysków materialnych za swoją pracę,
nieustannie musiał kluczyć, jak tu przekonać urzędnika
imigracyjnego, żeby postawił kolejną pieczątkę w paszporcie
pozwalającą zostać w danym kraju następne 90 dni. Aż wreszcie
wymyślił coś genialnego! Kontrola graniczna na
południowoamerykańskim kontynencie wygląda inaczej niż w Europie.
Granicę każdy może przekroczyć beż żadnego dokumentu i bez
większego problemu, bowiem kolejny raz zostanie zatrzymany na
drodze wylotowej z pogranicznego miasta. W czasie jej trwania należy
okazać wszelkie wymagane dokumenty wypełnione i postemplowane we
właściwym urzędzie. W głowie Iwana pojawiła się chytra myśl.
Mieszkając w Leticii, można po 90 dniach zdobyć stempelek
brazylijski, a po kolejnych 90 stempelek peruwiański. A potem? A
który rencista planuje, co będzie robił za 9 miesięcy?
Sympatyczny Rosjanin był niezbitym dowodem na to, że chęć i wiara
w siebie potrafią pokonać wszystkie przeszkody. Mimo swoich
zdrowotnych problemów oraz notorycznego braku funduszów nie stracił
chęci podróżowanie i przetrwał kilka kolejnych miesięcy w
Leticii.
|
Młody,
polski student
|
Następnego
dnia młody, polski student, jako pierwszy opuścił hostel i udał
się do miasta, aby stanąć na brzegiem Amazonki, znanej mu do tej
pory z książek, filmów i lekcji geografii. Uzbrojony w mapę z
wyraźnie zaznaczoną rzeką, pojechał od razu w miejsce, gdzie
myślał zobaczyć ten cud natury. Ku swojemu rozczarowaniu miał
przed sobą tylko strumyk o szerokości trzech góra czterech metrów
i kilka domów. Rzucił jeszcze raz bystrym okiem przyszłego
inżyniera na mapę, przeklął w duchu idiotę, a nie kartografa, bo
jak można nazwać inaczej kogoś, kto pomylił stróżkę z Amazonką
i poszedł w inne miejsce szukać królowej rzek. Wybujała męska
duma nie pozwalała mu nikogo spytać się o kierunek marszu. Zakaz
dowiadywania się o Amazonkę w Leticii został niedawno dodany do
jego osobistego kodeksu honorowego, który w sposób kategoryczny
zabraniał pytać się o drogę nad morze w Łebie czy o ulicę w
Warszawie. Upływały kolejne minuty wędrówki, a obiektu poszukiwań
ciągle widać nie było. Sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że
postanowił zacząć wszystko jeszcze raz. Może jakimś dziwnym
trafem przegapił najpotężniejszą rzekę świata. Wrócił na
miejsce, gdzie pierwotnie miał ją dostrzec i tam skończyły się
już dla niego żarty.
|
Dodaj napis |
Wpatrując
się w strumyk i okolice, zmarszczył groźnie brwi i przyjął
najhardziej złowrogą postawę jaką tylko umiał. Nie bardzo
wiedział kogo lub co chciał tą groźną miną właściwie
przestraszyć. Po chwili użył całej swojej wiedzy
detektywistycznej wyniesionej z kryminałów Christie, Chandlera czy
Chmielewskiej. Przez jego neurony pobiegły impulsy, a następnie
ułożyły się w analityczne myśli, których nie powstydziłby się
sam Hercules Poirot czy porucznik Borewicz. Oczy spojrzały ponownie
na pobliskie budynki, Coś w nich było nie w porządku. Student,
całą swoją wolą, próbował kolejny raz namówić zwoje mózgowe
do współpracy. Temperatura w czaszce już dawno przekroczyła
dopuszczalne minimum, kiedy przyszło olśnienie. Bale! Kto normalny
stawia dom na balach albo na kilkumetrowych deskach. To miejsce musi
być zalewane przez wodę! Mamy przecież teraz porę suchą. Za
kilka miesięcy będzie tutaj płynęła rzeka. No jasne! Uczucia,
jakie pojawiły się wówczas w sercu naszego rodaka, można porównać
jedynie do radości kota, zagubionego na Saharze, ciągle jeszcze
myślącego, że dostał w prezencie nową kuwetę. Niczym Indiana
Jones, który
właśnie odnalazł kolejną wskazówkę
prowadzącą do skarbu, młodzieniec ruszył w stronę niewielkiego
strumyka, pokonał dygocący, drewniany mostek nad nim, minął domy
i nagle ujrzał w oddali wodę. Odzyskawszy wiarę w siebie zaczął
iść coraz szybciej, nie zważając na błoto, w którym zakopywał
się po kolana. Wreszcie, po kilkusetmetrowym marszu, stanął nad
piaszczystym brzegiem rzeki, gdzie sam sobie ogłosił zwycięstwo.
Ukazała mu się jedna z odnóg Amazonki, szerszej może dwukrotnie
od Wisły w czasie wiosennych roztopów. Na drugim brzegu było już
Peru, po lewej brazylijski okręt pilnował rubieży swojego kraju, a
wszędzie dookoła małe łodzie rybaków transportowały złowione
ryby. Tragarze sprawnymi ruchami zakładali na swoje plecy
wyładowywane z transportowych barek towary. Grupa turystów szukała
kogoś, kto zawiezie ich do na druga stronę. Nikt nie zwracał uwagi
na Polaka, który właśnie spełnił jedno ze swoich chłopięcych
marzeń.
|
Na pokładzie |
Tak
się złożyło, że wszyscy mieszkańcy hostelu, poza Iwanem
szukającym swoje El Dorado w u styku granic, po kolei wsiadali na
łódź i przez następne trzy dni płynęli do Iquitos w Peru. Fakt,
że wszyscy pasażerowie spali na otwartym pokładzie w hamakach,
zwiększał znacznie egzotykę podróży. W dniu, w którym młody,
polski student planował udać się w górę rzeki, barka przypłynęła
z normalnym, sześciogodzinnym opóźnieniem. Kiedy już wszedł na
pokład, szybko odnalazł kawałek miejsca na swój hamak, który
pospiesznie przywiązał do wystających rur, po czym rozejrzał się
dookoła i odkrył, że jego najbliższymi sąsiadami będzie
starsze, peruwiańskie małżeństwo po osiemdziesiątce i japońska
turystyka. Pierwsi z nich od razu zaczęli z nim rozmawiać, o
wszystko wypytywać, a później poczęli opowiadać o sobie, zgodnie
z zasadą, że każdy z nas może na ten temat mówić godzinami.
Student początkowo uważnie słuchał i usilnie próbował zrozumieć
potok słów, jakie napływał mu do uszu, aż w końcu dał za
wygraną i tylko co jakiś czas mechanicznie potakiwał i udawał
zdziwienie, nie mając zielonego pojęcia, co do niego mówią
sympatyczni staruszkowie.
Wisząca
z drugiej strony Japonka była typową podróżniczką ze swojego
kraju, na jakich można trafić w Ameryce Południowej. Niektórzy
młodzi ludzie z Kraju Kwitnącej Wiśni mają po prostu dosyć
nadmiernego pracoholizmu i pewnego dnia decydują się na podróż
dookoła świata. Zanim jeszcze wyjadą obowiązkowo uzbrajają się
w cały zestaw aparatów fotograficznych, który będzie im służył
do fotografowania wszystkiego, gdziekolwiek tylko się znajdą.
Natomiast kiedy sami stają się celem obiektywu, przybierają
wszyscy charakterystyczne pozy z rękami uniesionymi w kształcie
litery „Y” bądź dwoma palcami w kształcie litery „V”.
Większość potomków samurajów udaje się w kierunku wschodnim.
Przez kolejne miesiące odwiedzają Indie, Europę, docierają do
Stanów Zjednoczonych, gdzie skręcają na południe i trafiają na
drugi z amerykańskich kontynentów, skąd najbardziej wytrwali lecą
jeszcze do Krainy Kangurów, a ci stęsknieni za ojczyzną wracają
szybciej do swoich domów w Tokio czy Jokohamie. Japończyków
charakteryzuje pośpiech i mobilność. Rzadko kiedy zostają dłużej
w jednym miejscu. Potrzebują ruchu i ciągłych zmian.
Pierwsza
noc na barce upłynęła spokojnie. Kilkaset ludzi spało na dwóch
pasażerskich pokładach, tylko kilku miało małe, ciasne kabiny.
Na najniższym poziomie załadowano wszelkiego rodzaju towary, Gęsto
zawieszone hamaki zajmowały większość przestrzeni statku. Tylko w
okolicach śmierdzących toalet i pełnych robaków pryszniców było
w miarę pusto. Całą noc łódź płynęła blisko brzegu, tak aby
prąd rzeki był jak najmniejszy. Mimo tego, komary nie były
utrapieniem pasażerów. Nad ranem student odkrył, że spanie w
hamaku jest całkiem wygodne i zaskakująco wypoczęty czekał na
śniadanie, które podano o 7 nad ranem. Składało się ono z
ohydnego, białego płynu, kawałka starego kurczaka i lepkiego,
rozgotowanego ryżu. Dwie godziny później przybito do kolejnej
wioski. Postój przedłużał się niemiłosiernie, aż wreszcie
zniecierpliwionym pasażerom oznajmiono trzy wiadomości: łódź
zepsuła się (to była ta zła wiadomość); naprawa nie potrwa
długo może 2-3 godziny (to była ta lepsza wiadomość);
mechaników, potrzebne narzędzia i części przywiezie następna
łódź, która dotrze tu za dwa dni (wiadomość podsumowująca). Na
Japonce nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Później okazało się,
że nic nie zrozumiała, Polak kazał sobie trzy razy wszystko
powtórzyć, aż wreszcie usłyszane słowa ułożyły się w
logiczną całość. Najbardziej martwiła go zasobność jego
portfela wypełnionego peruwiańskim solami o wartości $7. W żadnym
kantorze nie chciano przyjąć jego używanych, brudnych ekwadorskich
dolarów. Najbliższy bankomat był oddalony o dwa i pół dnia stąd.
W ciągu dwóch dni postoju posiłki wliczone w cenę biletu miały
nie być wydawane.
|
Amazońska wioska |
Nuda,
to słowo najlepiej opisywało atmosferę oczekiwania na wypłynięcie.
Godziny ciągnęły się nieubłaganie. Jedyną atrakcją było
miasteczko oddalone o godzinę marszu. W trzydzieści minut można
było je całe obejść. Po przejściu na bananowa dietę, student
mógł jeszcze pozwolić sobie na godzinę surfowania po internecie.
Przez kolejne dwie czy trzy godziny próbował usilnie zaprzyjaźnić
się z kimś, wreszcie około godziny 13 wracał na statek.
Porozmawiał trochę, poczytał, a kiedy zapadał zmierzch modlił
się o jak najwcześniejszy sen. Potem kiedy łódź została
wreszcie przywrócona do działania można było patrzeć się
godzina mi na płynącą rzekę i zastanawiać się, co to pojawi się
za zakrętem. Co kilka godzin barka przybijała do kolejnego portu,
którego krótkie zwiedzanie było ogromnym urozmaiceniem dla
najwytrwalszych pasażerów. Do tego dochodziły jeszcze miłe
rozmowy z ludźmi, którzy dopiero co zaczęli swoją podróż. Kiedy
nagle do łodzi podpłynęła motorówka z kontrolą celną wydawała
się ona zbawieniem. Człowiek miał przez dwie godziny co robić,
czyli gapić się jak straż graniczna przeszukiwała bagaże
kolejnych osób. Wreszcie po pięciu dniach od wypłynięcia z
Leticii łódź zawinęła do Iquitos, największego miasta w
amazońskiej dżungli, opisywanego wielokrotnie w książkach
podróżniczych Fiedlera, Cejrowskiego czy Pawlikowskiej. Z racji
tego, że nie miało ono żadnego połączenia lądowego zresztą
kraju, na ulicach dominowały mototaxi, które za małe pieniądze
mogły zawieźć pasażerów do wielu kawiarni skąd nierzadko
spoglądał na gości ze zdjęć Stan Tymiński, ale to jest już
temat na inne opowiadanie.
|
Mototaxi w Iquitos |
I jeszcze kilka zdjęć:
|
Tragarz |
|
Droga |
|
Ups... |
|
Flota amazońska |
|
Hostel |
|
Chłopczyk |
|
Na rzece |
|
Na brzegu |
|
Styk granic |
|
Dorwałem gada! |
|
Łowiąc piranie |
|
Ukajali |
|
W dzungli |
|
Trafiona! |
|
Wioska |
|
Czas jak rzeka również w Peru szybko mija... |
Zupełnie inny styl opowieści niż ten z Karaibów. Dowcipnie, ale przyznam, że bardziej odpowiada mi to jak pisałeś ostatnio: mniej kwieciście, ale prościej i w pierwszej osobie. No, ale to tylko moje, być może odosobnione zdanie. Na łodzi był internet?? Miałeś laptopa czy coś innego? Rozumiem, że niedługo cd ? Pozdrawiam serdecznie Piotra "Mojżesza" Kruze, przed którym nawet dżungla się rozstąpiła (4-ty wiersz tekstu...) :-D
OdpowiedzUsuńPoczatkowo chcialem napisac reportaz w 3 osobie, ale wyszlo mi z tego opwiadania. Na lodzi nic nie bylo, ja laptopa nie mialem. Po jakies 3 godzinach podrozy, kiedy ekscytacja opadla zaczelo sie robic nudno. Przeczytalem wszystko co mialem, probowalem cos po hiszpansku rozmawiac i zaprzyjaznic sie z Japonka. I tak przez 3 dni :D
UsuńCo bedzie dalej? Chyba wroce do aktualnej podrozy. Prace na festwial wyslalem, czekam na ich odpowiedz. Za pozdrowienia dziekuje i je odwzajemniam :)
Coin Casino Canada Review - Casinoworld
OdpowiedzUsuńCoin worrione Casino 인카지노 Review 2021 ✔️ Exclusive Slots, Live Dealers, and Games ✔️ 제왕 카지노 Best Bonus Offers ✔️ Welcome Bonuses ✔️ Fast Payouts.Deposit Methods: Interac + more